poniedziałek, 25 stycznia 2016

36+4 ...

Pffff........
Ogólnie to nie wiem od czego zacząć. Czy pisać wszystko... Tzn. nie jest źle, ale dziwnie. Oby to była sprawka hormonów. Może po kolei, bo inaczej będzie chaos.

Auto kupione, zarejestrowane, sprawne!!! To najważniejsze. Jest ok. Jestem zadowolona. Bardzo wygodne, ładne, przyjemnie się w im jeździ, bo jeszcze jakoś nie miałam okazji prowadzić. Oby tylko działało jak teraz i będzie super. Jedyny minus to spalanie, ale to już jest na głowie męża. Wybrał, więc niech tankuje. 

Dwa... Mąż zmienił pracę! Dostał się do NFZ. To też jest dobra zmiana. Praca 8-16, weekendy wolne, normalna umowa, wszystkie świadczenia, urlopy i dodatkowo ubezpieczenie grupowe, z którego dostaniemy pieniążki za urodzenie dziecka pod warunkiem, że urodzę dopiero w lutym, więc tydzień jeszcze nogi będę mocno zaciskać. Z tej sytuacji też jestem bardzo zadowolona, bo zdobędzie doświadczenie zgodne z kierunkiem studiów, będzie miał możliwość rozwoju. Dużo wysiłku mnie kosztowało to aby skończył to prawo no i nie mało pieniążków na to poszło, bo zdarzały mu się większe potknięcia. Ale najważniejsze, że się udało i że znalazł dobrą, pierwszą pracę w zawodzie. Jedyny minus to warunki finansowe, no ale nie ma tragedii. Nie jest to najniższa krajowa, więc na początek może być.

Wizyta...(35+4) tak tydzień temu byliśmy u lekarza i chyba mi trochę skrzydła opadły. Z Synkiem wszystko dobrze, choć ważył 2500g. Liczyłam na troszkę większą wagę, ale lekarz stwierdził, że jest w normie. Mam nadzieję, że nic nie przeoczyliśmy i faktycznie jest wszystko dobrze. Maluszek się rusza, wyciąga, wypina, ma czkawkę więc ufam, że wszystko jest jak trzeba. Miałam pobrany też GBS. Wyniki na kolejnej wizycie. Aż sama jestem ciekawa. Dostaliśmy skierowanie do szpitala na cc i tu się kolejny problem pojawił, bo mój lekarz wpisał proponowaną datę 11.02 czyli tak, jak ustalaliśmy wcześniej, ale niestety ordynator szpitala zapisał nas na 12.02, co naszemu lekarzowi już nie bardzo pasuje. I pojawił się problem. Jest jeszcze opcja jakiejś kliniki naszego lekarza ale wtedy cc 14.02. piękna data walentynkowa, ale przeraziło mnie to czekanie. Ostatecznie dowiemy się 8.02 na wizycie. Jakoś wbiłam sobie do głowy ten 11.02 i boję się, że każdy kolejny dzień niesie ryzyko... Już jest tak blisko. Nie chcę myśleć źle, ale z każdym kolejnym dniem rośnie wartość tego co możemy stracić. Nie radzę sobie z tym. Najchętniej chciałabym mieć Synka już przy sobie, bo wydaje mi się, że będzie wtedy bezpieczniejszy. Niby baby blues czy depresja występują po porodzie, a ja mam wrażenie, że właśnie mnie coś takiego dotknęło teraz. Paraliżuje mnie strach, boję się zacząć prać rzeczy Małego (tak głupota, bo już dawno powinnam mieć to zrobione), spakować torby do szpitala. Boję się, że jak to zacznę robić, jak się przyszykuję, jak wszystko będzie gotowe to zostaniemy sami. To jest dramat po prostu. Lata starań, walki, miesiące strachu i kiedy myślałam, że w końcu nadejdzie podekscytowanie, radość z przygotowań z oczekiwania, to strach urósł to niewyobrażalnych rozmiarów. Bardzo bym chciała, żeby z chwilą kiedy usłyszę płacz Synka wszystko minęło, żeby zalała mnie fala miłości i radości. Bardzo bym sobie tego życzyła. 
Fizycznie jest super. Mogłabym cały czas być w ciąży. Nic mnie nie boli, nie mam obrzęków, brzuszek nie jest duży więc jest też dość wygodnie, przesypiam noce bez problemu, nie latam co chwila do toalety, nie przetłuszczają mi się włosy, po prostu rewelacja. Jedynym minusem są zaparcia, ale i z tym można sobie poradzić. Poza tym czuję się super. Ba! nawet nie mam żadnych nowych rozstępów, co wydawało mi się niemożliwe z moją skłonnością.  Co prawda już tydzień walczę z zatokami, ale już taka moja uroda. Na szczęście jest coraz lepiej.

Mieliśmy też pogrzeb przyszywanej babci. Chciałam iść do kościoła, ale ze względu na te zatoki nie dałam rady. Poszłam tylko na stypę. Przykro mi, że nie zobaczy prawnuków. Nie byłam z nią jakoś bardzo zżyta, ale jednak od zawsze była dla mnie jak babcia i mnie traktowała jak własną wnuczkę, a może i lepiej. Przykro mi że dziadziuś został sam. Pochował całe swoje rodzeństwo i dwie żony, a człowiek z niego złoty. Mądry, dobry, chciałabym, aby mój Syn miał właśnie takiego dziadka. Przeżył bardzo dużo w życiu, nie oszczędzano go i jeszcze na starość został sam. Mam tylko nadzieję, że będzie się cieszył dobrym zdrowiem jeszcze z przynajmniej 10 lat. W końcu za chwilę doczeka się pierwszych prawnucząt. Musi im choć trochę swojej mądrości przekazać. 

I co jeszcze? A w sobotę robiliśmy małą imprezkę urodzinową. Zrobiłam sernika na zimno, brownie, siostra zrobiła gyrosa. Było super. Dostałam piękne kwiatki, bilety do kina, cudowną filiżankę z herbatami i kilka drobiazgów do pazurków. Posiedzieliśmy, pośmialiśmy się. Nie wiadomo kiedy trafi się następny raz. Dzięki takim chwilom czas mija mi szybciej. We wtorek idziemy do kina z moimi rodzicami i siostrą na "Moje córki krowy". A w lutym może jeszcze uda nam się z mężem wyskoczyć na jeden seans :)


Oby wytrzymać jeszcze jeden tydzień.
Do wizyty jeszcze 2 tygodnie.
Żeby nie zwariować do porodu.

niedziela, 10 stycznia 2016

34t3d i 4t4d do spotkania z Synkiem

Burdello bum bum mam dalej.... Chciałabym już wziąć się za pranie ciuszków, albo chociaż gruntowne sprzątnie, ale jeszcze się nie da! Wczoraj dopiero mąż skończył malować przedpokój, zostały jeszcze listwy do kupienia i przykręcenia, ale dziś nie zrobi nic, gdyż pojechał kupić auto. On to zawsze sobie wybiera momenty... Mojego kochanego passacika sprzedał w środę i dziś z teściem pojechali po to co ma upatrzone - 350km od nas! Masakra jak się okaże jednak, że coś z nim będzie nie tak. Jechać tyle na darmo. No ale zobaczymy. Ten stan permanentnego syfu już mi przestał przeszkadzać. Tzn. nie czuję się super komfortowo w tych warunkach, ale skoro za dużo zrobić nie mogę, aby zmienić ten stan rzeczy, to po prostu przestałam się tym przejmować. Mam swój kącik na łóżku i robię kocyk dla Synka. Także syndrom wicia gniazda u mnie jeszcze nie wystąpił ;)

Przez te mrozy znów nam wyszła wilgoć na ścianie przy łóżku :( Chyba nic z tym nie zrobimy niestety. Trzeba walczyć doraźnie, bo co rok jest to samo. Ściana północna, nieocieplona, zastawiona łóżkiem i wyłazi dziadostwo. Myślałam żeby przestawić trochę meble, ale nie mamy za bardzo jak. Trochę mało ustawny pokój. Ścianę już wysuszyliśmy, posmarujemy jakimś antygrzybem i odmalujemy i położymy tapetę dla Maluszka :) Śliczna jest. Jasna w trochę dziwne misie. Może przyjdą też w tygodniu mebelki to w końcu zacznie to jakoś wyglądać. Zrobiłam sobie (a raczej mężowi) listę rzeczy do zrobienia w każdym z pomieszczeń. Mąż umie sprzątać, ale niestety wielu rzeczy nie zauważa przy sprzątaniu i np  umyka mu wytarcie listew nad płytkami, szybek w szafkach kuchennych, drzwiczek od środka, odkurzenie sufitów itd. Wolałam wszystko zapisać żeby potem nie było, że zapomniał :). Mamy jeszcze około 4 tygodni więc sądzę, że zdążymy ze wszystkim :)

Maluszek jest coraz silniejszy. Wypycha się już bardzo. Można z łatwością wyczuć gdzie ma pupkę a gdzie jest stópka. Niesamowite jest to wszystko. Brzuszek duży nie jest więc pewnie dlatego też tak wyraźnie Go czuję. Ale to dobrze :) We wtorek mamy mini sesję zdjęciową, będzie piękna pamiątka. 
Byłam też ostatni raz u bioenergoterapeuty. Nie wiem czy to pomaga, czy nie, ale jakoś czuję się spokojniej po takiej wizycie. Mocno wierzę w to, że wszystko będzie dobrze. Łatwiej mi kiedy to też słyszę od kogoś obcego. Także jeśli czuję się choć trochę spokojniejsza po takiej wizycie, to znaczy że pomaga i już. 

Wizyta za tydzień. Już się nie mogę doczekać :D