11.02.2016r.
Długo czekaliśmy na tę chwilę.
Wciąż nie docierało do mnie, że to już. Że już dziś będę tulić swojego synka.
Spakowani, przygotowani i szczęśliwi wyjechaliśmy o 5.20 do Krakowa. W szpitalu
byliśmy chwilę przed 7.00. Najpierw punkt przyjęć planowych, później porodówka.
Ktg, wywiad, tona dokumentów do podpisania i w końcu około 8.00 idziemy na salę
porodową i czekamy na lekarza. Ze względu na dodatni GBS podano mi antybiotyk,
podłączono też kroplówkę z solą fizjologiczną, gdyż od rana nic nie wolno było
jeść ani pić. Około 9.00 przyjechał lekarz. Było nas dwie, ja na pierwszy ogień. Najpierw znieczulenie
w kręgosłup. Mało przyjemna rzecz, zwłaszcza, że niestety nie udało się za
pierwszym razem. Jak to mówią do trzech razy sztuka. Ale najważniejsze, że w
końcu się udało. Nie bolało jakoś bardzo, samo ukłucie jest zaskoczeniem, ale
później już bardziej kręgosłup bolał mnie od szukania miejsca przez panią
anestezjolog niż od kłucia. Znieczulenie zadziałało szybko, od pasa w dół
zrobiło mi się ciepło. Założono cewnik, wysmarowano mnie jodyną i do dzieła. W
międzyczasie zrobiło mi się trochę niedobrze, ale zaraz mi coś podano i już
było ok. Oczywiście zostałam zasłonięta, ale w lampie co nieco się odbijało.
Podczas cięcia czułam tylko same ruchy, żadnego bólu. Najgorzej było przy
wypychaniu Małego, bo strasznie uciskali mi żebra, ale jak wszystko, było to do
wytrzymania. Nie wiem ile to trwało, może ok 5 minut i w odbiciu lampy
zobaczyłam Go. Mojego Syneczka. Nie płakał i widziałam, że był owinięty
pępowiną. Pielęgniarka mówiła, że wszystko jest dobrze, że bardzo się rusza,
przebiera nóżkami, jakby gdzieś biegł. Tylko nie płakał. Odwinęli mu pępowinę,
trochę postymulowali i w końcu go usłyszałam. Najcudowniejszy krzyk w moim
życiu. Rozpłakałam się. Lekarz pokazał że wszystko jest OK. Mnie operowali
dalej a Małego wzięli do oczyszczenia i pomiarów. Płakał cały ten czas więc
wiedziałam, że wszystko jest dobrze. Ten płacz był najpiękniejszą muzyką jaką
kiedykolwiek słyszałam. Pokazali mi bransoletkę do odczytu: Książek „S” Anny,
ur. 11.02.2016r g. 9.42. 3290g i 56cm. Później przystawiono mi Go do policzka.
Ideał. Piękne oczy, nosek, usteczka. Całowałam i płakałam. Wciąż mam łzy w
oczach. Tyle szczęścia w jednym, tak małym człowieku. Małego zabrali na salę
noworodków, a mnie zszywali. Łożysko podobno piękne, ale z pępowiną coś było
nie tak i lekarz stwierdził że tak czy inaczej skończyłoby się CC.
Wywieziono mnie na pooperacyjną,
gdzie mąż był cały czas ze mną. Znieczulenie zaczynało powoli schodzić, czemu
towarzyszyły mało przyjemne dreszcze. Dostałam leki przeciwbólowe i tak sobie
leżałam. Po około 3h przynieśli mi Synka do przytulenia. Był taki maleńki, nasz
królewicz. Próbowaliśmy się nawet przystawić do piersi, ale niestety Mały nie
wykazywał żadnego zainteresowania. Zdecydowanie bardziej wolał spać. Nie dość,
że wizualnie wypisz wymaluj cały tatuś, to jeszcze śpioszek jak on. Poleżeliśmy
sobie tak około 2h, poprzytulaliśmy się. Było cudownie. Później zabrano
maluszka na noworodki, a mnie przewieziono na normalną salę. Przyszła
pielęgniarka i się pionizowaliśmy. Nie było źle. Troszkę kręciło mi się w
głowie i rana ciągnęła przy wyprostowaniu, ale naprawdę nie był o dużego bólu.
Najważniejsze stanąć na nogi. W nagrodę dostałam herbatę i 5 sucharków. Niedługo
potem przyszedł mąż, który w międzyczasie poszedł coś zjeść. Poszedł jeszcze po
naszego maluszka. Przytulaliśmy się dalej, choć maleństwo wciąż nie wykazywało
większego zainteresowania tym co się dzieje wokoło. O jedzeniu już w ogóle nie
było mowy. Tata przeszedł chrzest bojowy, gdyż przyszło mu zmieniać pampersa.
Śmiechu przy tym było co niemiara, a tu śmiać się nie można bo rana boli, ale
tata spisał się na medal. Synka na noc tata odwiózł do pielęgniarek i pojechał
nocować do kolegi w Krakowie. Mama szczęśliwa poszła spać, choć w szpitalu i
przy bolącym brzuchu to nie łatwe.
12.02.2016r.
Obudzili mamę już po północy żeby
podać leki przeciwbólowe. Następnie o 5.00 żeby wyjąć cewnik i podać koleje
leki. Mama musiała zacząć chodzić powolutku. Źle nie było. Ból bardzo znośny.
Siku można było zrobić prawie bezproblemowo. Około 8.00 mama dostała śniadanie.
Bułka z wędliną i mleczna inka. Godzinkę później obchód. I potem telefon z
noworodków, żeby przyjść po dzieci. No to mama wraz ze współlokatorką
wyczłapały się z Sali i ruszyły nie wiedząc gdzie. Kiedyś zastanawiałam się jak
wśród kilku, kilkunastu noworodków odnaleźć swojego. Skąd wiadomo, że to ten,
skoro widziało się go tylko chwilkę. Ale po prostu wiadomo. Od razu wiedziałam,
które dziecko jest moje. Dumna i szczęśliwa jak nigdy przedtem wróciłam na
salę. Wzięłam swoje zawiniątko do łóżka i czekaliśmy na tatę. Próbowaliśmy się
przystawiać do piersi ale niestety nasza kruszyna wykazywała dalszy brak
zainteresowania. Dokarmialiśmy więc MM. Panie od laktacji również bardzo
próbowały pomóc, pokazały pozycje, sposoby, mama wiedziała co robić, ale
niestety, dziecko nasze spało. Próby zezłoszczenia dziecięcia, coby otworzyło
buźkę, przynosiły chwilowy efekt, bo gdy tylko przestawaliśmy Maluch odpływał w
błogim śnie. Nie ułatwiał też zadania brak laktacji u mamy. Zaczęła więc mama
współpracować z laktatorem, żeby choć mieć cień szansy na karmienie piersią.
Tata bardzo pomagał Mamie. Przewijał Synka, karmił, kołysał, żeby Mama mogła
jeszcze odpoczywać po operacji. Minął szybko ten pierwszy wspólny dzień. Na noc
Synek jeszcze był u pielęgniarek. Mama się bała, że nie da rady wybudzić Go na
jedzenie i będzie głodny, albo spadnie dużo z wagi.
Współlokatorka zostawiła córeczkę
ze sobą i niestety nie zmrużyła oka. Mała płakała i cały czas chciała być na
piersi. Dziewczyna płakała z nią już z bólu i niemocy. Mama dobrze zrobiła.
13.02.2016r.
O 4.00 Mama wstała, wzięła mały
prysznic, umyła zęby, twarz, wpięła kilka wsuwek w to coś co miała na głowie i
o 5.00 ruszyła po Synka. Synuś przywitał Mamę przejawem aktywności. Otworzył
swoje piękne oczęta i patrzył tak bystrze. Posłał kilka uśmiechów. Mama się
rozpłynęła. Z każdym dniem fala miłości, która spływała na Mamę była ogromna i
uderzała z niewyobrażalną siłą. Cyc dalej był na nie, ale Mama próbowała dalej
z raczej słabymi efektami, choć przynajmniej laktacja zaczynała powolutku się
rozkręcać. Na rannej wizycie u noworodków Mama usłyszała, że szkrab waży 3100g
i nie spadł z wagi od ostatniego ważenia. „Mądra” p. ordynator w mało przyjemny
sposób chciała Mamie wytłumaczyć, że Mama ma karmić piersią i już. Powiedziała
też, że Synek jest przegrzewany. No cóż, Mama się postara nie przegrzewać
więcej i nie wyziębić. Maleństwo miało też badanie słuchu, zorientowało się
dopiero przy drugim uszku, ale jak zwykle dało się uspokoić w kilka sekund. Na
szczęście słuch dziecina ma dobry, ale badanie będzie trzeba powtórzyć, ze
względu na opryszczkę, którą mama miała w I trymestrze ciąży.
Jak mama wróciła z badań, to
przyjechał tata. Stęskniony za synkiem bardzo. I kolejny dzień mijał nam razem.
Mimo, iż dni w szpitalach nie należą do wymarzonych, to i tak było super. Tata
mógł siedzieć ile potrzeba, nikt go nie wyganiał. Pomagał mamie i łapał kontakt
z synkiem. Super opanował sztukę przewijania. Zdarzył się też mały wypadek. Podczas przewijania
tata nie zabezpieczył się na ewentualność dalszego wypróżniania Synka, na
szczęście zdążył uskoczyć i kupa wylądowała na podłodze. Śmiechu co niemiara, a
mam śmiać się nie może, bo trochę jednak boli a cały dzień już bez leków.
Synuś miał też pierwszych gości.
Był wujek Michał i później ciocia Madzia. Jak zwykle dziecię było bardzo
grzeczne, choć mało towarzyskie, bo odwiedziny przespał.
Na noc Synuś był już z mamusią.
Pierwsza wspólna noc. Mama próbowała karmić ale okropny, nerwowy płacz
maleństwa wygrywał i jednak mama dawała butlę. Zwłaszcza, że na wieczornym
ważeniu waga z 3100g spadła do 3040g. Mama więc budziła i karmiła Synka co 3h.
Noc minęła nawet przyzwoicie. Mama miała Synka w łóżku, przy sobie i tak spał
najspokojniej.
Ok, reszta później. W końcu dojdziemy do momentu, że będziemy pisać już na bieżąco :)
Bardzo intensywnie spędzone dni :)))) ale super :))) ciesz się macierzyństwem :))))
OdpowiedzUsuń