wtorek, 9 czerwca 2015

8dpt - The day before...

Ach! Co to był za weekend. Piękna, słoneczna pogoda, błękitne niebo, zielone drzewa i rajsko śpiewając ptaki. Szkoda, że tak szybko zleciało. Już dawno tak nie odpoczęłam. Zniknęły problemy, złe nastroje, humory.Delektowałam się ciszą, słońcem, spokojem. Tego mi było trzeba. Nawet troszkę się opaliłam mimo, że filtr 30 i 50 a do słońca wystawiałam tylko nogi. W sobotę zrobiliśmy sobie wycieczkę, trochę połaziliśmy po starym mieście, popłynęliśmy statkiem, potem obiad - naleśniki i kawa mrożona mmmm pych! :D

A co do istoty... to jutro chwila prawdy. Póki co piersi ogromne i wrażliwe, jak zawsze po lekach. Brzuch czasem troszkę zaboli, ale nic szczególnego. Ze dwa razy ciągnęło mnie dziwnie w pachwinach i też może dwa razy odnotowałam duszności i kołatanie serca, ale przez chwilę. A poza tym może to być też już skutek euthyroxu. Z rzeczy innych, to albo mam omamy albo zaobserwowałam przebarwienie na brzuchu - delikatnie ciemniejszą linie od pępka w dół, ale też może być to od leków i coś czego niestety nie da się nie zauważyć - w niedzielę wylazło mi zimno :( Obrzydliwe, wielkie, bolące, swędzące zimno... Już tak dawno nie miałam, a tu znowu. Może być to objaw osłabienia organizmu wywołanego ciążą, nie obraziłabym się, ale jeśli wylazło tak bez powodu to jakbym mogła, udusiłabym gołymi ręcami. Co jeszcze? Aaa tak... wczoraj trochę pogmerałam, pomacałam i szyjka twarda i zamknięta na cztery spusty. To dobry znak, ALE może też być spowodowany JESZCZE lekami i ma czas żeby się otworzyć. W końcu wczoraj był dopiero 7dpt. No ale nie ma co rozmyślać i gdybać. Jutro się wszystkiego dowiem. 
To piąta próba i widzę po sobie że im dalej w las tym łatwiej przyjmuję porażki. Przy pierwszych trzech podejściach wariowałam. Każda godzina ciągnęła mi się jak tydzień. Po trzecim dniu już ryczałam, szukałam objawów. Myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół tego czy się udało czy nie. A teraz? Teraz jest inaczej. Spokojniej. Mam dużo większy dystans do tego wszystkiego, bo wiem też, jak mało zależy od nas. Robimy wszystko co trzeba, co możemy. Brakuje tylko tej odrobiny szczęścia. Nawet ostatnio, gdy prawie się udało, dopiero po wizycie poczułam, że straciliśmy maluszka, naszą szansę. Ale nie chcę rozpamiętywać. Chcę żyć dalej, walczyć dalej póki mam siłę. Nie wiem co będzie jutro. Mam "plan" ... Szkic może bardziej na każdą opcję. Na to co jeśli się nie uda i co jak się uda. Ale to tylko zarys. Nie chcę już planować. Chcę mieć cele i do nich dążyć, ale przy tym korzystać z życia. Pozwalać się zaskakiwać. Czasem rozpieszczać. Chcę robić to na co mam ochotę i nie myśleć już wiele czy wypada i jakie będą konsekwencje. Mam 25 lat. Nie żałuję ani chwili swojego życia. Ani minuty poświęconej na walkę o nasze dziecko. Nie chciałabym zamienić tych trzech lat starań na nic innego. To mnie ukształtowało. Pokazało, że trzeba brać z życia jak najwięcej. Nie wiem czy jest coś po życiu, więc trzeba korzystać z tego co wiadome. 

Jutro, jutro, jutro...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz co myślisz